Za nami tegoroczna edycja Planszówek na Narodowym. Wydawnictwa prezentowały nowości oraz swoje sprawdzone tytuły. Wężyk kolejki na wejściu zakręcał kilka razy, na szczęście wszystko przesuwało się sprawnie i bez nadmiernych przestojów. Gier było tyle, że w pierwszym momencie nie było wiadomo od czego zacząć. W tym roku byłam przygotowana nieco lepiej niż w poprzednim i mniej więcej wiedziałam, co chcę zobaczyć. Co prawda dużo było uzależnione od wolnych stolików, ale i tak sporo z założonego planu udało się zrealizować, zobaczyć i zagrać w zaplanowane gry (choć niestety nie wszystkie).
Jedzie pociąg z daleka czyli wrześniowa gra od Naszej Księgarni przyciągnęła mnie przede wszystkim kafelkami. Bardzo lubię gry, w których trzeba dokładać element do elementu budując własną planszę. W podstawowym wariancie (w taki graliśmy) staramy się, dokładając losowe kafelki do ułożonych wcześniej kafelków na swoim obszarze gry, doprowadzić 4 pociągi do punktowanych stacji. Musimy też pilnować aby nie zderzyły się one w trakcie podróży. Gra poprzez swoją mechanikę - dokładanie kafelków na ograniczonym obszarze - przypomina mi trochę Tajemnicze Podziemia. Wrażenia jak najbardziej pozytywne, zwłaszcza dla kafelkoholików ;) Jedzie pociąg wydaje się być dobrą logiczną grą rodzinną, z prostymi do wytłumaczenia zasadami, sporą regrywalnością i szybkim czasem rozgrywki.
Spaghetti to gra zręcznościowa od Granny, która naprawdę przypadła nam do gustu. Same zasady są banalnie proste. Naszym zadaniem jest zebranie kolorowych nitek makaronu oraz klopsików. Nie będzie to jednak takie łatwe, możemy używać tylko jednej ręki, a jakiekolwiek nabrudzenie - gdy coś nam ucieknie z talerza - równa się przekazaniu kolejki naszemu przeciwnikowi. Żeby było jeszcze trudniej mamy określony czas, który nieubłaganie odmierzają przesypujące się w klepsydrze ziarenka. Spaghetti naprawdę angażuje nie tylko osobę, która w danej chwili ze skupieniem stara się zebrać makaron. Pozostali gracze też pilnie obserwują gotowi wyłapać najmniejszą pomyłkę - do tego stopnia że czasem zapominają przypilnować klepsydry ;)
Kto by pomyślał, że z kilku sznurówek i piłeczek do pingponga można wykrzesać tyle śmiechu i wspaniałej zabawy.
Wielka Ucieczka była trochę przypadkowym wyborem, akurat był wolny stolik więc postanowiliśmy przetestować. W grze staramy się przeprowadzić naszych sześciu piratów z więzienia do łódki oznaczającej wolność, albo z łódki do tajnego obozowiska (można też łączyć oba warianty). Piratami poruszamy za pomocą specjalnych kart. Zagranie karty powoduje przesunięcie wybranego przez nas pirata na pierwsze wolne pole z takim samym symbolem jak na karcie. Na początku rozgrywki mamy do dyspozycji 6 kart, wygranie gry tylko za ich pomocą jest niemożliwe. Aby zdobyć ich więcej musimy cofnąć jednego z naszych piratów do pola, na którym stoi inny pirat (a to i tak daje nam tylko 1 lub 2 karty w zależności od sytuacji). O ile samo kombinowanie jakie karty zagrywać by jak najszybciej przesunąć naszych kamratów do celu wydało nam się interesujące i wymagało nieco kombinowania, o tyle mechanika pozyskiwania kart była strasznie nużąca. Gra, zwłaszcza w końcowej fazie gdy musieliśmy powtarzać niemal te same ruchy zaczęła nam się okropnie dłużyć. Graliśmy w podstawowy wariant gry, być może pozostałe bardziej przypadłyby nam do gustu.


W ten sposób zbieramy złoto, bronimy naszych Robotników, przy jednoczesnym atakowaniu kart przeciwnika.
W trakcie Planszówek na Narodowym graliśmy w trzyosobowym składzie i bawiliśmy się wyśmienicie. W domu okazało się, że przy grze dwuosobowej nie jest już tak różowo. Pojedynek, mimo iż może być przyjemny nie działa już tak dobrze. Zaczyna trochę brakować równowagi, pierwsza osoba, która zdobędzie lekką przewagę ma szanse zapoczątkować efekt kuli śnieżnej i wygrać bez najmniejszego problemu. Szczęśliwie, zaproponowane w instrukcji rozwiązanie, aby zwiększyć liczbę złota potrzebną do wygranej jako tako niweluje ten efekt i pozwala cieszyć się grą.
W trakcie Planszówek na Narodowym graliśmy w trzyosobowym składzie i bawiliśmy się wyśmienicie. W domu okazało się, że przy grze dwuosobowej nie jest już tak różowo. Pojedynek, mimo iż może być przyjemny nie działa już tak dobrze. Zaczyna trochę brakować równowagi, pierwsza osoba, która zdobędzie lekką przewagę ma szanse zapoczątkować efekt kuli śnieżnej i wygrać bez najmniejszego problemu. Szczęśliwie, zaproponowane w instrukcji rozwiązanie, aby zwiększyć liczbę złota potrzebną do wygranej jako tako niweluje ten efekt i pozwala cieszyć się grą.
Diamenty czyli naprawdę fajna gra imprezowa, w której wcielamy się w poszukiwaczy skarbów i eksplorujemy tajemnicze jaskinie oraz tunele, starając się zagarnąć jak najwięcej błyszczących kamieni dla siebie. Każdy z graczy co chwilę decyduje czy, iść dalej i ryzykować zawalenie się tunelu, czy wziąć nogi za pas i zwiać z już pozyskanymi skarbami (a przy okazji zebrać to, co zostało wcześniej pominięte)? Jest ryzyko, blef i dobra zabawa. Gra wciągnęła nas bez reszty, a im więcej graczy pojawiało się przy stole, tym robiło się weselej. Przezorność walczyła z chciwością, a w oczach graczy zagościła przebiegłość, gdy kalkulowali potencjalne zyski i straty. Nie jest to tytuł skomplikowany, mózgożerny, czy wymagający nie wiadomo
jak wielkiego skupienia, ale nie o to przecież w nim chodzi. Wciągająca mechanika i ładne wykonanie sprawiły, że Diamenty doskonale sprawdziły się jako imprezowa gra ryzyka.
Niestety nie udało nam się zagrać w Sen i Na końcu języka od Naszej Księgarni oraz Koszmarium od FoxGames. Mam nadzieję, że przy najbliższej okazji uda się to nadrobić :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz