W poniedziałek miałam możliwość zagrania po raz pierwszy w Terraformację Marsa. Po otworzeniu dość dużego pudla naszym oczom ukazała się plansza przedstawiająca tytułową Czerwoną Planetę, kafelki, kolorowe sześciany oraz karty. Plansza i kafelki, no cóż dla mnie po prostu są. Całą uwagę kradną kosteczki przedstawiające surowce, mimo że są wykonane z tworzywa, na pierwszy rzut oka wyglądają jak małe bryłki metalu (chyba załączyła mi się moja wewnętrzna sroka, która lubi wszystko co błyszczące). Trzeba przyznać, że pokaźny stosik, całkiem ładnie ilustrowanych kart też robi wrażenie.
Nie będę rozpisywać się nad całą mechaniką gry, bo pierwsze wrażenia mają z założenia być króciutkimi tekstami o pierwszej rozgrywce, a nie masywnymi recenzjami. W skrócie gacze wcielają się w role różnych korporacji, których zadaniem jest przystosowanie Marsa na potrzeby ludzi. Służą do tego zasoby ("metalowe" kosteczki) pozyskiwane głównie za pomocą wykonanych projektów (karty).
Muszę przyznać, że początkowa rozgrywka sprawiała mi dużą przyjemność, kompletnie nie zauważałam mijającego czasu. Gra jest klimatyczna, można poczuć się jak prawdziwy kolonizator. Niestety im dalej w las tym więcej drzew. W miarę jak przybywało zagranych kart, zaczęliśmy się nieco gubić. W pewnym momencie przestaje się pamiętać o wszystkich zrealizowanych projektach (a co za tym idzie umykają nam premie, czy możliwości zagrania jakiegoś komba). Ja na przykład notorycznie zapominałam, że część kart mogę kupować taniej.
Pewnym problemem jest dla mnie również czas gry. W trzy osoby ukończenie rozgrywki zajęło nam około trzech godzin (a spokojnie moglibyśmy jeszcze trochę grę przeciągnąć). Prawdopodobnie po kilku partiach dałoby się ten czas skrócić. O ile, tak jak pisałam wcześniej, na początku mi to nie przeszkadzało, tak z czasem robiło się odrobinę nużące.
Nie zrozumcie mnie źle. Terraformacja Marsa nie jest grą kiepską, czy nudną. Ona naprawdę może się podobać, zwłaszcza po kilku rozgrywkach, nabraniu doświadczenia i przyzwyczajeniu do masywu kart. Jeśli kiedyś będę miała okazję (i więcej czasu) chętnie wrócę na Marsa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz